Archiwum 01 listopada 2020


lis 01 2020 Portugalia episod
Komentarze (0)

Jak juz wiecie utknęłam w Portugalii. Zanim opowiem wam tę historię, chciałabym wspomnieć Zenita, o którym pisałam wcześniej.
Zenit był koniem, którym opiekowałam się będąc pierwsze miesiące w Tarifie. Wtedy nie miałam tam wielu znajomych. Ten koń - 30 letni ogier dał mi dużo. Miłość, akceptację, zaufanie. Jak się później dowiedziałam, nie każdemu tak ufał. Może połączyło nas to, że ja byłam sama i on tez. Był starszy, nikt nie chciał się nim opiekować, a ja czułam szacunek do niego. Nie wiem co dokładnie nas łączyło, ale on cieszył się jak mnie widział, a ja czułam ogromne szczęście dosiadając go. Szczególnie, że był to znany łobuz z Tarify. Taki Black Beauty na emeryturze.
Na pewno psychicznie się wspieraliśmy. Odszedł rok po tym, jak juz miałam Marengo i byłam na wakacjach.
Portugalia: to podwójna "manana" (manana z Hiszpanskiego znaczy jutro), Portugalczycy maja zawsze więcej czasu niż my. Powolne tempo pracy to podstawa :-D
Kamper musiał zostać w Portugalii, a ja musiałam dostać się do Tarify.
Zaczynały się pierwsze schody, cieżko jest znaleźć transport kiedy podróżuje się z psem. Udało mi się jednak wynająć samochód, by dojechać do Tarify.
Był styczeń, jechałam odebrać kampera, (on się tam zepsuł w listopadzie, wtedy był problem z dostępem do części do niego, ale pomogli mi znajomi Niemcy, którzy zamówili części i wysłali do Portugalii). Dojechałam na miejsce i oczywiście kamper nie był gotowy.
I tak w miejscowości Villa do Bispo, chodziłam każdego dnia do warsztatu i pytałam o kampera.
Do tego w tej małej wsi oni nieustannie mieli masę kamperow w kolejce. Do dzisiaj zastanawiam się, co jest w tej wsi ze one tam się psuja :-D
To był ciekawy tydzień pracy wewnętrznej nad sobą. Intensywny czas cierpliwości. Do okola wsi nie było nic. Ani lasu, ani rzeczki, ani plaży - tylko pola.
Villa do Bispo - wielki nauczyciel cierpliwości, bo jak nie masz na coś wpływu, to po co się denerwować?
Medytowałam, patrząc w słońce, siedząc i piją kawę w różnych kawiarenkach. Testowałam przeróżne smaki, a do tego dużo siedziałam, po prostu patrząc na świat i uśmiechając się do ludzi.
W końcu, po tygodniu czekania, stwierdziłam, że będę po prostu siedzieć w warsztacie i czekać, bo nigdy mi tego kampera nie zrobią. Udało się! Na koniec dnia kamper był gotowy. Zadowolona, pomyślałam o powrocie do Tarify, do psa i konia (oba zwierzaki zostały pod opieką Aventura Equestre Center). Zadowolenie minęło jednak po 5 minutach. Okazało się, że pękły rurki od oleju do hamulców. Nie mogłam prowadzić nie mając hamulców. Czekała mnie kolejna manana, a ja byłam dopiero w kamperze pod warsztatem.

zenit